Stara Warszawa

Żurawia 41.

Jerzy S. Majewski; 2007-01-18, ostatnia aktualizacja 2007-01-18 22:12
Biblioteka Publiczna m.st. Warszawy kończy właśnie sto lat. Nie powstała z niczego. Jej poprzedniczką była skromna Czytelnia Naukowa działająca od 1890 r. w domu przy Żurawiej
Gdy nocą z 25 na 26 stycznia 1913 r. runęła górna część budowanej fasady gmachu Biblioteki na Koszykowej, uznano to za zły omen. W sobotnią noc potężny huk zbudził okolicznych mieszkańców, a od niedzielnego poranka u zbiegu z Mokotowską zbierał się ogromny tłum gapiów. Straty materialne wyniosły 20 tys. rubli, ale znacznie większą tragedią była śmierć w katastrofie niemal całej rodziny stróża, niejakiego Jedwabnego. Zginął pod gruzami wraz z żoną i trójką dzieci. Katastrofę cudem przeżył jedynie kilkuletni Jaś Jedwabny.

A jednak los sprawił, że w 1944 r. gmach biblioteki wyszedł obronną ręką z Powstania Warszawskiego. Wznosi się do dziś, a jego niedawno odremontowana fasada zachwyca pełnią harmonii stylu zmodernizowanego klasycyzmu.

Dziecko rewolucji.

Równo sto lat temu jak grzyby po deszczu wyrastały w Warszawie polskie szkoły, stowarzyszenia i niezależne od władz instytucje użyteczności publicznej. To był trwały dorobek rewolucji 1905 roku. Na ulicach wciąż wybuchały bomby, panował chaos, trwały strajki, ale osłabiona władza zaborcza zmuszona była do wielu ustępstw wobec Polaków.

Jedną z takich instytucji była właśnie Biblioteka Publiczna m.st. Warszawy. Statut Towarzystwa Biblioteki Publicznej złożono władzom we wrześniu 1906 r. Pismo do generała gubernatora warszawskiego Skałona sygnowali m.in. Samuel Dickstein, Ludwik Krzywicki i Stefan Żeromski. W październiku towarzystwo zostało wpisane w Urzędzie Gubernialnym Warszawskim do rejestru stowarzyszeń i związków, a 2 lutego 1907 r. członkowie Komitetu organizacyjnego przedstawili plan działań biblioteki. Jej zalążek już istniał. To Czytelnia Naukowa działająca w kamienicy przy Żurawiej 41.

Kłótnie w czytelni.

Jej twórcami byli Władysław i Jadwiga Dawidowie. Założyli ją w 1890 r. „Na razie była to czytelnia pism periodycznych oraz tygodników i miesięczników naukowych z dziedziny psychologii, ekonomii politycznej, nauk prawnych, politycznych, społecznych i przyrodniczych” – czytamy w „Biuletynie Biblioteki Publicznej” z 1929 r. Czytelnia nie była wielka. Rozmiarami nie przewyższała współczesnych bibliotek szkolnych czy dzielnicowych. Jej prowadzenie z całą pewnością nie było też łatwe.

W każdym razie dość szybko wśród założycieli doszło do konfliktu. Dawidowie usunęli się i w 1893 r. założyli nową Czytelnię Dzieł i Pism Naukowych. Dołączyli do nich studenci, którzy prowadzili nielegalną bibliotekę mającą zaledwie sto kilkadziesiąt tomów przeznaczonych do użytku publicznego. Nowa czytelnia ulokowała się początkowo na Zielnej 19, a w 1904 r. cały księgozbiór pomieścił się w trzypokojowym mieszkaniu przy Żurawiej 41. Z biegiem czasu niewielka biblioteka powróciła do dawnej nazwy Czytelni Naukowej.

Kamienica przy Żurawiej 41 pochodziła z końca XIX w. To trzypiętrowy dom o eklektycznej fasadzie udekorowanej wieloma detalami nawiązującymi do sztuki empiru. Po bokach ujmowały ją pary pilastrów o efektownych korynckich głowicach, a ozdobnością zaskakiwały obramienia okien i empirowy fryz ciągnący się przez całą szerokość fasady. Budynek był znakomicie usytuowany. Stał tuż za narożnikiem z ulicą Marszałkowską. W 1904 r., gdy w kamienicy ulokowała się czytelnia, był własnością Juliusza Helda.

Błysk noża przy jajeczku.

Już kilka lat wcześniej o domu było głośno w związku z dokonanym tu zabójstwem w nocy z niedzieli na poniedziałek wielkanocny 1901 r. Niewielkie mieszkanie wynajmowała tu żona złodzieja i recydywisty Feliksa Krasińskiego „Wyłupa”. „Krasiński, przebywający u żony tylko w gościnie, zaprosił do siebie na święcone Tomasza Wiśniewskiego, lat 30, znanego również policji. Co zaszło między Krasińskim a jego gościem, nie wiadomo. Dość, iż po pijaństwie Krasiński zadał Wiśniewskiemu 6 ran nożem w plecy i w bok” – donosił „Kurier Warszawski” z 9 kwietnia 1901 r.

Ranny Wiśniewski o własnych siłach zdołał opuścić mieszkanie. Przeszedł bramę kamienicy, wyszedł na Żurawią, skręcił w Marszałkowską i wreszcie padł bez życia naprzeciw domu przy Marszałkowskiej 92. „Krasiński zbiegł. Aresztowano jego żonę, która dotąd zeznaje bałamutnie. Podobno to zemsta osobista” – opisywał dziennik. Tymczasem na leżącego w kałuży krwi Wiśniewskiego natknęli się spóźnieni przechodnie. Przybyło pogotowie. Ale nie tylko. Krzyki na ulicy zainteresowały mieszkającego w pobliżu felczera. „O ile się zdaje, felczer był pod silnym wpływem odbytych libacji świątecznych” – pisał „Kurier”. W każdym razie brutalnie odepchnął lekarza od rannego i krzycząc, że on tu rządzi, zaczął zakładać opatrunek.

„Z uwagi, iż felczer nie przestawał awanturować się i lżyć lekarza, wezwano policjanta, który sprawcę zajścia odprowadził do cyrkułu celem spisania protokółu” – informowała gazeta. Dla Wiśniewskiego pomoc felczera skończyła się fatalnie.

Strzały przy piwie.

Jak wykazało śledztwo, motywem zbrodni była zemsta i rabunek. Krasiński zdołał ujść policji i dość długo się ukrywał. Schwytano go dopiero 1 czerwca 1901 r. I tym razem nie obeszło się bez krwawej jatki. „Śledczy Bazyli Handwerk ustalił, że »Wyłup « pije z kumplami w piwiarni browaru Kijoka na rogu Powązkowskiej i Burakowskiej” – czytamy w „Kurierze Porannym”.

Handwerk usiłował wraz z dwoma innymi ajentami policyjnymi ująć bandytę. Doszło do strzelaniny. Pocisk ugodził Handwerka pod serce. Polegli też dwaj inni policjanci Grzegorek i Kozłowski. Ciężko ranny został przypadkowy świadek strzelaniny stójkowy Agiejczyk. Policjanci nadbiegający z posiłkami, potykając się o trzy trupy, byli tak wystraszeni, że pochowali się za budynkami. „Wyłupa”, któremu skończyła się amunicja, ujął dopiero przechodzący przypadkiem porucznik grochowskiego pułku rezerwy Skropostiżkow. Ciął go przez głowę szablą, a potem wyrwawszy rewirowemu rewolwer, „wpakował kulę Krasińskiemu poniżej dołka w brzuchu. To nareszcie zwaliło z nóg zbrodniarza, ciężko ranny pozwolił się obezwładnić”. Przy bandycie znaleziono notatnik. „Spisany ołówkiem jest rodzajem testamentu zbrodniarza” – donosił „Kurier Poranny”.

Z Żurawiej na Żulińskiego.

Gdyby notatnik trafił z czasem do zbiorów czytelni przy Żurawiej, zapewne stałby się ozdobą księgozbioru. Czy bywalcy czytelni opowiadali czasem o zbrodniach Krasińskiego? Trudno powiedzieć. W każdym razie lokal czytelni znajdował się w pobliżu dawnego mieszkania żony bandyty. Duży salon zamieniono na czytelnię. Stały tu stoły, nieco półek z czasopismami i książkami. Sam księgozbiór, który w 1907 r. liczył 4 tys. woluminów i kilkaset tomów czasopism, zajmował średni pokój. W najmniejszym zaś ulokowała się kancelaria czytelni.

15 lutego 1907 r., w tydzień po ukonstytuowaniu się zarządu Towarzystwa Biblioteki Publicznej, przejęło ono Czytelnię Naukową. Od tej chwili zaczęła się ona niezwykle gwałtownie rozwijać, zamieniając szybko w Bibliotekę Publiczną Warszawy. Początkowo miała pięciu pracowników etatowych. Księgozbiór z każdym dniem się rozrastał. Tak szybko, że już w maju przeniesiono go do budynku przy Rysiej 1. A kilka lat później zaczęto myśleć o nowym gmachu na Koszykowej.

Jego budowę zaczęto w 1912 r. wg projektu Jana Heuricha juniora (plany modyfikowali Władysław Marconi i Artur E. Górney).

Wróćmy jednak do losów kamienicy na Żurawiej 41. W 1935 r. kamienica zmieniła adres. Krótki odcinek Żurawiej między Marszałkowską a Poznańską przemianowano bowiem na ulicę Tadeusza Żulińskiego. Upamiętniono w ten sposób działacza Polskiej Organizacji Wojskowej w latach I wojny światowej. W czasie Powstania Warszawskiego cała ulica Żulińskiego była rejonem działania kompani „Witolda” z Batalionu Zaremba-Piorun. Do 24 sierpnia powstańcy opanowali tu wszystkie budynki. Sama ulica była jednak pod ostrzałem niemieckiej załogi gmachu Telekomunikacji na Nowogrodzkiej. Jego wieża górowała w perspektywie Żurawiej. Przed ostrzałem chroniła barykada wzniesiona na rogu Żulińskiego i Marszałkowskiej.

Walki w tej części południowego Śródmieścia nie były jednak zbyt zażarte i kamienica przetrwała wojnę. Niedraśniętą oglądamy na zdjęciach lotniczych z 1945 r. Zburzono ją dziewięć lat później w 1954 r. w trakcie poszerzania Marszałkowskiej. Dziś stoi tu fragment bloku z lat 60. Przetrwały za to dwie sąsiednie kamienice przy Żurawiej 43 i 45. W tej drugiej działa pełna książek „Café – antykwariat”. Jest ona dalekim wspomnieniem po przeszłości tego miejsca.

Hotel Bristol

Zapraszamy na spacer po hotelu – znanym i nieznanym
Niby wszyscy go znają, ale tylko po wierzchu. Fasada Bristolu jest łatwo rozpoznawalna. Kawiarnia ma od dziesięcioleci stałych bywalców, ale w pokojach, piwnicach, korytarzach, w kuchni hotelowej był mało kto. Zapraszamy na spacer po Bristolu – tym znanym i tym za zamkniętymi drzwiami.

Bristol to plejada słynnych nazwisk, znakomita kuchnia i tysiące anegdot. Maria Skłodowska Curie tu świętowała nobla, Wojciech Kossak urządził tu pracownię malarską, w hotelu mieszkał Jan Kiepura z Marthą Eggert, a ponownego otwarcie hotelu w 1993 r. dokonała pani Margaret Thatcher.

Hotel stanął w dobrym dla Warszawy roku 1901. Gdy go otwierano, miasto wzbogaciło się jeszcze o gmachy Filharmonii, Politechniki, Zachęty Sztuk Pięknych.

Budowę finansowało specjalnie powołane konsorcjum, którego udziałowcem był słynny pianista i kompozytor Ignacy Jan Paderewski.

Dziś trudno wyobrazić sobie Warszawę bez Bristolu, choć przez całe lata 80. XX w. praktycznie go nie było. Stała tylko na poły opustoszała skorupa. A przecież gdy go otwierano, był największym, najnowocześniejszym i najbardziej luksusowym hotelem w całej Warszawie. Dziś największy nie jest. Na pewno można go jednak uznać za najpiękniejszy i najbardziej wytworny.

Odrodził się w 1993 r. po gruntownym remoncie. To piękna neorenesansowa architektura na zewnątrz – dzieło Władysława Marconiego, i secesyjne wnętrza będące dość swobodną rekonstrukcją wystroju projektowanego przez wiedeńskiego mistrza secesji Otto Wagnera juniora. Z tymi elewacjami był zresztą skandal. Na projekt hotelu rozpisano konkurs. Zwyciężyli w nim krakowscy architekci: Tadeusz Stryjeński i Franciszek Mączyński, którzy chcieli nadać budowli formy secesyjne. Dla inwestorów były one jednak zbyt nowoczesne. Chcieli, by hotel, jak bank, spokojną i solidną architekturą budził zaufanie. W rezultacie secesyjne pozostały tylko wnętrza.

Skąd ta nazwa?

„Czy za pieniądze nabyte w cudzych krajach hotel musi nosić koniecznie cudzoziemskie nazwisko” – pytano na łamach warszawskiej prasy, która uważała, że nazwa musi być polska – nie amerykańska! Nazwa jednak nie była amerykańska, lecz raczej brytyjska, i wiąże z postacią czwartego earla Bristolu Fredericka Augusta Herveya. Gdy podróżował on po Europie, okazał się tak pożądanym gościem, że właściciele hoteli chełpili się, że nocował u nich sam lord Bristol. Z czasem o lordzie zapomniano, ale hotele Bristol wyrastały w całej Europie.

Glorietta

Narożna glorietta w formie okrągłej, murowanej altanki wspartej na kolumnach i wzniesionej ponad narożnikiem hotelu, jest jednym z najbardziej charakterystycznych elementów jego architektury. Projektując ją, Marconi nawiązywał do otoczenia. Niedaleko, u zbiegu Krakowskiego Przedmieścia i Królewskiej, podobne zwieńczenie miał narożnik kamienicy znanego fotografika Karola Beyera.

Gastinica Bristol

Rosyjski napis sprzed I wojny widać było jeszcze jakieś dziesięć lat temu na jednej ze ścian szczytowych. Kiedyś były to metalowe litery, które wprawdzie usunięto po odejściu Rosjan z Warszawy w 1915 r., ale po deszczu cień dawnego napisu stawał się czytelny.

Sala Kolumnowa

Tu w przy barze oraz w głębokich fotelach łatwo spotkać znanych ludzi. Wnętrze jest niemal identyczne jak przed wiekiem, choć kolorystyka to zapewne dość swobodna rekonstrukcja. Jest to też jedno z najciekawszych w Warszawie wnętrz w duchu nieco geometrycznej secesji wiedeńskiej. Ozdobą są dwie kolumny o papirusowych kapitelach.

Malinowa

Luksusowa restauracja. Nazwę uzasadnia nie zły gust, lecz malinowe tkaniny na ścianach. Odcinają się od nich delikatne, klasycyzujące boazerie – białe ze złoceniami. Kiedyś wisiały tu liczne obrazy Wojciecha Kossaka.

Hol

Dzisiejsze secesyjne wnętrze jest wariacją na temat pierwotnego wyglądu holu. Barwne kwiaty rozlewają się po suficie i posadzce.

Secesja Wagnera

Secesyjny apartament 109. Od dawna nie ma już tego wnętrza. Mahoniowe meble z tapicerką w wielobarwne kwiaty. Secesyjne portale drzwi, tapety, żyrandol w formie poskręcanych łodyg kwiatowych i jasny dywan o włosach długich jak trawa. Do tego masa bibelotów – wszystkie w stylu art nouveau, zaś na suficie sztukaterie o nerwowo wijących się, płynnych liniach. Projektantem był syn słynnego wiedeńczyka, papieża secesji, Otto Wagnera. Wnętrze w chwili swego powstania było tak bardzo modne, że kilkanaście lat później je przebudowano. Dlaczego? Bo secesja już tylko śmieszyła i przez kilka kolejnych dziesięcioleci uchodziła za przejaw złego smaku. W trakcie ostatniego remontu wnętrza nie zrekonstruowano. Szkoda!

Prawie jak w Warszawie

W 1911 r. w Krakowie ogłoszono konkurs architektoniczny na gmach Palace-Hotel-Bristol. Jeden z nagrodzonych projektów (Jana Zawiejskiego, Romana Bandurskiego i Wiktora Miarczyńskiego) w wielu szczegółach przypominał Bristol warszawski. Tak jak u nas, zaokrąglony narożnik zdobić miała ażurowa glorietta urastająca tu do symbolu hotelu nowoczesnego – godnego swej nazwy. Skończyło się na projekcie.

Co się stało z lampami?

Gdy w listopadzie 1981 r. zamknięto Bristol, przed hotelem widywano ponoć ciężarówki, na które ładowano wyposażenie. Gdzieś przepadły ostatnie secesyjne meble, secesyjny żyrandol przerobiony na elektryczny, drobiazgi z łazienek. Część wyposażenia trafiła do innych hoteli Orbisu, resztę rozkradziono.

Bale

Tradycja bali sylwestrowych urządzanych w hotelach zaczęła się od Bristolu. Potem w karnawale powtarzały się bale kostiumowe i wreszcie słynne bale z lat 30., w trakcie których wybierano królową w najpiękniejszej kreacji. Na zdjęciu widzimy bal japoński urządzony przez Stanisławową księżnę Lubomirską w 1914 r.

Pałac Tarnowskich

Nim powstał Bristol, stał tu XVIII-wieczny pałac Tarnowskich. Nie był wielki, za to jego ozdobą było pełne kobiecej delikatności rokokowe wnętrze, ponoć zaprojektowane przez słynnego artystę francuskiego Aurela Meissoniera. Gdy pałac burzono, wystrój wnętrza zdemontowano. Przetrwał do dziś i można go obejrzeć w apartamencie księcia Stanisława Poniatowskiego w Zamku Królewskim.

Aleksander i dwóch Mikołajów

W trakcie rozbiórki Pałacu Tarnowskich pod budowę Hotelu w styczniu 1899 r,. pod podłogą natrafiono na kilka sztuk „broni palnej i siecznej, a mianowicie: 1 karabin z bagnetem, a na nim napis Aleksander I, dwa karabiny bez bagnetów z napisem Mikołaj I, dwa pistolety dużego kalibru, tasak artyleryjski i płaszcz ozdobiony koroną hrabiowską z 1809 r.”. Broń skonfiskowała policja.

Bar Amerykański

Powstał w latach 30. wraz z sala Dancingową. To był szczyt nowoczesności. Ściany z alabastru, długie, pluszowe kanapy, okrągłe stoliczki. Życie budziło się tu wieczorem i trwało do rana. Jak wyglądało, możemy sobie wyobrazić oglądając luksusowe dancingi na przedwojennych filmach. Bywali tu zresztą znani aktorzy i filmowcy. Wnętrze zaprojektowane przez Antoniego Jawornickiego tak się podobało, że na łamach „Arkad” opublikowano jego fotografię autorstwa Czesława Olszewskiego. Jest to dziś jedno z nielicznych barwnych zdjęć z przedwojennej Warszawy.

Gospoda Ludowa

Otwarto ją 21 grudnia 1945 r. w Sali Kolumnowej. Tego dnia wydano uroczystość z okazji 70. urodzin Stalina. W karcie gospody prowadzonej przez Powszechne Domy Towarowe można znaleźć: chłodnik z rakami, majonez z raków, raki z wody z koprem, szczupaka w sosie grzybowym, gęś z sałatą z pomidorów i inne podobne dania dla ludu.

Kolonia Staszica

Małgorzata Baranowska – poetka i krytyk literacki, osoba, która uważa, że miasto jest jej żywiołem i która mieszka na Ochocie od dzieciństwa (z małymi przerwami), autorka wielu książek, m.in.: „”Warszawa – miesiące lata, wieki” z serii „A to Polska wła śnie” i bardzo popularnego albumu pt.: ”Posłaniec uczuć. Prywatna historia pocztówki”,
Jarosław Zieliński – wybitny varsavianista, autor wielotomowego „Atlasu dawnej architektury ulic i placów Warszawy”,
Krzysztof Trawkowski – muzyk i dziennikarz, współpracujący m.in. z „Notesem wydawniczym”, mieszkający od lat na Ochocie, na Kolonii Staszica.
Małgorzata Baranowska będzie opowiadała nam swoją własną historię związaną z historią dzielnicy, Jarosław Zieliński opisze historię ulic i budynków, a Krzysztof Trawkowski, wędrując po uliczkach starej Ochoty, będzie wspominał jej mieszkańców – tych, którzy tworzyli kiedyś życie kulturalne i intelektualne stolicy.

Historia Kolonii Staszica
Tereny należące do Skarbu Państwa, ciągnące się wokół miasta na obszarach przyłączonych doń w 1916 umożliwiały w warunkach odzyskanej niepodległości racjonalną gospodarkę gruntami i właściwe planowanie przestrzenne.
W pierwszych latach istnienia Polski Odrodzonej uważano, iż nadmiernie zagęszczone i wysoko zabudowane centrum Warszawy należy otoczyć zielonymi dzielnicami, kształtowanymi w myśl modnej na początku XX w. koncepcji miast-ogrodów.
Tak pomyślane dzielnice miały być zabudowywane domkami jednorodzinnymi, bliźniaczymi i szeregowymi, otoczonymi bujną zielenią. Jednocześnie, zniszczenia doby pierwszej wojny światowej wywoływały (i to nie tylko w Polsce) nostalgię za architekturą dawnych epok, której tak wiele bezpowrotnie utracono.
Powszechny odwrót od prądów modernistycznych na rzecz przywróconego do łask historyzmu zaowocował wypracowaniem modelowych wzorców zabudowy dla zielonych dzielnic i w rezultacie dom z początku lat 20-tych miał przypominać szlachecki dworek renesansowy, barokowy lub klasycystyczny. Bowiem w tej konwencji upatrywano najbardziej swojski, narodowy klimat.
W tak pojętej stylistyce powstały pierwsze osiedla na Żoliborzu (tzw. Żoliborz Oficerski i Żoliborz Urzędniczy), „Zdobycz Robotnicza” na Bielanach, osiedle profesorskie w rejonie ulic Górnośląskiej i Myśliwieckiej, najstarszy fragment Saskiej Kępy oraz dwie duże kolonie na Ochocie: Kolonia Staszica i Kolonia Lubeckiego.

Do r. 1918 tereny dzisiejszej Ochoty były w znakomitej większości pustymi polami, w efekcie wymogów stawianych przez carskie władze wojskowe, które zabraniały wznoszenia murowanych budynków na przedpolu fortów opasujących miasto, czyli w paśmie tzw. esplanady Twierdzy Warszawa.
Wyspą pośród tego pustkowia był teren Filtrów, a na zachód od nich nitka ul. Grójeckiej wraz z jej wątłymi przecznicami, która jako arteria wylotowa z miasta miała murowaną zabudowę już w końcu XIX w.

W 1922 r. na zupełnym pustkowiu wytyczono sieć nowych ulic, w pierwszym rzędzie wokół nowo utworzonego placu Narutowicza i w sąsiedztwie Filtrów, gdzie zaprojektowano obie wspomniane wyżej kolonie. Te ostatnie miały charakter spółdzielni własnościowych. Powstawały na podstawie jednolitego projektu urbanistyczno-architektonicznego na pozyskanym od Państwa gruncie, a poszczególne domy, segmenty czy mieszkania spółdzielnia sprzedawała swym udziałowcom i likwidowała się po zakończeniu całej akcji.
Polityka kredytowa Państwa sprzyjała pozyskiwaniu nisko oprocentowanych pożyczek, umożliwiających nabycie segmentu czy domku przez przedstawicieli średniozamożnej inteligencji.

Teren Kolonii Staszica zawierał się w kwadracie ulic:
Suchej (dziś: Krzywickiego), Nowowiejskiej, Topolowej (obecnie al. Niepodległości) i Wawelskiej, ale najstarsza jej część powstała w latach 1922-23 przy ul. Nowowiejskiej i jej ówczesnych przecznicach: Suchej, Trybunalskiej, Referendarskiej i Sędziowskiej (do Filtrowej). Projektantem założenia był najprawdopodobniej Marian Kontkiewicz.
Frontem do Nowowiejskiej, pomiędzy wspomnianymi przecznicami, wybudowano trzy identyczne duże domy wielorodzinne, zasadniczo jednopiętrowe, ale mające dodatkową kondygnację ukrytą w malowniczym, ceramicznym dachu. Ten typ dachu, zwany polskim, charakteryzował się występowaniem dwóch połaci o takim samym nachyleniu, oddzielonych od siebie wyraźnie zaznaczonym uskokiem. Środkową partię fasady każdego z tych domów cofnięto i zaakcentowano efektownym pozornym portykiem pilastrowym, zwieńczonym trójkątnym szczytem. Okna parteru wyróżniono oprawami z gzymsowymi naczółkami.
Opisane budynki zasłaniały stojące na zapleczu znacznie mniejsze obiekty, wystawione wzdłuż czterech przecznic. Były to domy szeregowe, parterowe z mansardowymi, łamanymi dachami, w których pomiędzy małymi facjatkami wyróżniały się okazałe wystawki z trójkątnymi szczytami.
Aby uniknąć wrażenia monotonii długich elewacji szeregowców, cofnięto względem ulicy skrajne pary segmentów. Łącznie wystawiono sześć takich domów. Od strony uliczek zaprojektowano płytkie przedogródki, natomiast wewnątrz bloków ogrody wypełniały całą wolną od zabudowy przestrzeń.
Poszczególne segmenty nie były duże, zazwyczaj trzy pokojowe, w tym jeden na mieszkalnym poddaszu. Ściany domów wzniesiono z cegły, ale stropy i dachy były drewniane, podobnie jak posadzki i ponoć zbyt monumentalne schody. Ów zamierzony tradycjonalizm miał się po kilkunastu latach walnie przyczynić do zguby osiedla…
W drugim etapie rozwoju Kolonii Staszica, tj. do 1925r. powstała zabudowa ul. Filtrowej oraz wiele „dworków” w rejonie ulic Langiewicza i Wawelskiej. O tej części osiedla napiszemy jednak przy innej okazji.
Do miasta-ogrodu kolonia upodobniła się dopiero po jakichś dziesięciu latach, gdy w nagim otoczeniu domków rozrosły się drzewa i krzewy. Wcześniej narzekano na księżycowy krajobraz, pełen znanych nam dziś dobrze śladów po niedawno ukończonej budowie.

Nazwy przecznic ul. Nowowiejskiej dobrze ilustrują reprezentowane przez spółdzielców zawody, byli to bowiem z reguły sędziowie i prokuratorzy.
Z grupy właścicieli segmentów w latach 20-tych wymieńmy: Janusza Pileckiego (Referendarska), Henryka Czajkowskiego (Trybunalska) oraz Kazimierza Łaczka, Franciszka Sienkiewicza, Stanisława Zwierzchowskiego i Mieczysława Okęckiego (ul. Sędziowska).

Od strony ul. Topolowej (obecnej al.Niepodległości), najstarszą cześć osiedla przesłonięto w latach 1927-29 wielkim domem spółdzielni „U Siebie II”, także zrzeszającej pracowników sądowych. Ten budynek jest mylony w literaturze z trójsegmentowym domem spółdzielni „U Siebie”, który zbudowano dla pracowników Sądu Najwyższego i Najwyższego Trybunału Administracyjnego, także między Topolową a Sędziowską, ale wcześniej i po południowej stronie wspomnianego (między Filtrową a Wawelską).
We wrześniu 1939r. bliskie sąsiedztwo zabudowań wojskowych oraz Filtrów naraziło opisaną część kolonii na niemieckie bombardowania. W ich rezultacie ogromna większość budynków spłonęła, zachowując co najwyżej mury obwodowe.
Zły stan ocalałych zabudowań wpłynął na decyzję, żeby nie odbudować domów od strony Nowowiejskiej, Krzywickiego i trzech przecznic. Na miejscu dwóch z nich Trybunalskiej i Referendarskiej postawiono szkołę, przedszkole i jakieś baraki (od ul. Nowowiejskiej), a na pozostałej części placu urządzono boisko.
Odbudowano tylko wielopiętrowe domy od strony al. Niepodległości oraz pierzeje ul. Filtrowej, które powstały już w drugim etapie rozwoju kolonii.
O Kolonii Staszica pisano już niejednokrotnie. Wspomnę tylko eseje Jerzego Kasprzyckiego czy Jerzego S. Majewskiego, jednak żaden z nich nie zilustrował swych artykułów dobrymi, przedwojennymi zdjęciami osiedla.
Na szczęście ilustracje takie istnieją, jednak zazwyczaj ich opisy są tak ogólnikowe, że nie kojarzono fotografii z zapomnianą dziś częścią kolonii.
Jarosław Zieliński

Wracam na Ochotę

Moja matka sprowadziła się, a raczej została przez swych rodziców sprowadzona na Ochotę w roku 1927 mając lat pięć. Ja przez moich rodziców zostałam sprowadzona na Ochotę w roku 1948 (mając trzy lata) wraz z bratem, który dopiero co się urodził.
W dodatku upieram się przy sformułowaniu, że na Ochotę „wróciłam”. Zauważyłam, że wielu moich rówieśników, urodzonych poza Warszawą, mówi tak samo, bo po Powstaniu nie było się tu gdzie urodzić. Wszyscy z całą rodziną po prostu wróciliśmy.
Może nie tak całkiem po prostu. Mury domu przy Raszyńskiej wprawdzie stały, ale wypalone.
To wielka kamienica z cegły. A jednak najwcześniejsze wspomnienia mojej matki i moje dotyczą drewna. Ona zobaczyła swój dom jeszcze w budowie. Widziała fundamenty, pierwsze, drugie piętro w budowie, jeszcze bez schodów. Na piętra prowadziły zbite z desek długie pomosty z nabitymi poprzecznie szczebelkami, umożliwiające chodzenie bez zsuwania się. Po tych pochylniach szli robotnicy, którzy na górę na nosiłkach z desek wnosili na plecach cegły. Te dwa urządzenia całymi tysiącami powtarzały się także wśród drewnianych rusztowań z mojego dzieciństwa w odbudowywanej Warszawie.
Mama pamięta, że przed oknami, na trzecim piętrze widać było wielki kasztan. Z okna można było dotknąć jego kwiatów.
I rósł tam podczas całej budowy, nie był niszczony, ani tym bardziej nikt nie chciał go wyciąć.
W czasie deszczów mamie przypomina się, jak przed wojną koledzy mojego dziadka ubolewali, że wyniósł się ze Śródmieścia z okolic placu Na Rozdrożu na wieś, czyli na Ochotę.
Mamie na stałe się to skojarzyło z ulewą, ponieważ za jej dzieciństwa, żeby przejść wielkie kałuże i nie utopić się koło domu w błocie, przechodzono po rzuconych na ziemię deskach. Na Służewskiej, gdzie się urodziła, „w prawdziwym mieście” tak nie było. Tutaj tuż za domem zaczynało się pole, Pole Mokotowskie.
Za mojego dzieciństwa za tzw. Lotnikami, (przed wojną ten gmach przy Żwirki i Wigury należał do Marynarki Wojennej, po wojnie przeszedł na własność Sił Powietrznych), także zaczynało się pole czerwonej kapusty i latało pełno bielinków. A w miejscu, gdzie później zlokalizowano Cmentarz Żołnierzy Radzieckich, wśród żabiego koncertu przechadzały się bociany. Miały tam bociani raj, bo wtedy istniało tam prawdziwe małe,bardzo mazowieckie, jeziorko z wierzbami.
Trudno pojąć dlaczego je postanowiono zlikwidować razem z wierzbami. Mogło przecież ozdabiać piękny park wokół cmentarza do dzisiaj. A z powodu tego sztucznego założenia parkowego było potem mnóstwo kłopotu, bo jeziorko zdaje się „odrastało” i trzeba je było wielokrotnie osuszać. Nie pamiętałabym tego, gdyby nie strach przed dużo ode mnie wyższymi bocianami. One się mnie zupełnie nie bały, były do ludzi przyzwyczajone.
Oczywiście dziadkowie z mamą wprowadzili się do domu wykończonego. Inaczej niż my w roku 1948.
Okna były, jednak drzwi wejściowe zastawiało się metalową siatką z łóżka, ze sprężynami, zawieszoną kocem, żeby nie wiało. Ale wiało. I dlatego mój brat Tadzik rezydował w łazience, gdzie było stosunkowo zacisznie.
Chodziliśmy po belkach mających potem podtrzymywać podłogę, wśród morza wiórów. Meble przywiezione ze Śląska stały na belkach i wzbudzały moje dziecinne zdumienie. Wydawało mi się to nieco niepoważne. Na Śląsku te same meble miały solidniejsze podparcie.
Wszystko pachniało drewnem. O zmierzchu dołączał się do tego ohydny zapach karbidu, bo mieszkanie oświetlało się lampkami karbidowymi, tymi samymi, których używano w tym czasie w kopalniach. To wszystko miało się zmienić.
Małgorzata Baranowska

Malarska Jesionowa
Ta malutka uliczka na Kolonii Staszica w okresie międzywojennym zamieszkiwana była przez grupę malarzy, grafików i projektantów.
Idąc od ulicy Wawelskiej pod numerem drugim mieszkała malarka Eleonora Lipkówna, wyróżniona na wystawie w Zachęcie (XII 1938r).
Przy Jesionowej mieszkała rodzina Maszyńskich: siostry bliźniaczki Halina i Stanisława (1886-1944) obie malarki. Też niejednokrotnie wystawiające swoje prace w Zachęcie.
Były to rodzone siostry Mariusza Maszyńskiego: aktora, recytatora, malarza a także konserwatora mebli.
W swoich zbiorach ten człowiek wielu pasji posiadał sporo stylowych mebli: jeden pokój w rodzinnym mieszkaniu na Jesionowej urządził w stylu empire, drugi w stylu tzw. warszawski biedermajer. Wszystkie meble odnawiał sam.
Na temat środowiska, z którego wywodził się Mariusz Maszyński najlepiej mówi dowcipna wypowiedź jego brata Juliana, literata, dla „Kuriera Porannego”.
Wypowiedź jest odpowiedzią na pytanie: Kogo naprawdę cenię? „Odpowiadam bez namysłu i wahania: z dziedziny wiedzy prof. Tadeusza Kotarbińskiego, bo to jest mój cioteczny brat. Z literatury Juliana Krzemińskiego, bo to jest mój pseudonim. Z dziedziny teatru – Mariusza Maszyńskiego bo to jest mój rodzony brat. (…) W malarstwie Halinę i Stanisławę Maszyńskie – bliźnięta, bo to moje rodzone siostry”.
Tak naprawdę malarstwo Mariusza Maszyńskiego, to rysunki inwentaryzacyjne zabytków Warszawy wykonane podczas I wojny światowej. Te prace były również prezentowane w Zachęcie na wystawie zbiorowej.
Maszyński był przede wszystkim wspaniałym aktorem teatralnym – (widzowie uwielbiali go m.in. za rolę Papkina) i filmowym – jedna z głównych ról w pierwszym filmie dźwiękowym pt. Każdemu wolno kochać! Scenariusz do filmu napisali oczywiście dwaj bracia – Juliusz i Mariusz Maszyńscy.
Do dziś w zbiorach niektórych prywatnych kolekcjonerów zachowała się również płyta z jego recytacjami bajek dla dzieci. Na niej słychać wyraźnie, że był to jeden z wybitniejszych recytatorów polskich. Niestety zginął w czasie Powstania Warszawskiego wraz z siostrami i żoną rozstrzelany w 1944r., albo w którymś z ogródków przy Jesionowej, albo po drugiej stronie Wawelskiej na Polu Mokotowskim.

Czy projektowanie urządzeń wodociągowo-kanalizacyjnych w takich miastach jak Gdynia, Kalisz czy Warszawa, ma coś wspólnego z malarstwem? Tak czy nie, na pewno nie można odmówić pewnych walorów estetycznych zaporom wodnym na Dunajcu w Rożnowie czy na Bzurze w Sochaczewie.
Te wszystkie projekty wykonał Karol Pomianowski (1874-1948) mieszkający na Jesionowej 15.

Na koniec nie można nie wspomnieć Wojciecha Jastrzębowskiego (1884-1963). Mało kto pamięta, że to on wygrał konkurs na projekt monet w 1922r. Nie mieszkał na Jesionowej, ale niedaleko – na Prezydenckiej.
Krzysztof Trawkowski

Od redakcji:
Autor artykułu śledzi głównie losy ludzi żyjących i tworzących w okresie dwudziestolecia międzywojennego, dlatego nie został odnotowany fakt, że również na ulicy Jesionowej pod numerem ostatnie kilkanaście lat swojego życia spędził wybitny malarz pejzażysta – Włodzimierz Zakrzewski, zmarły w 1992 roku.
W latach pięćdziesiątych był wykładowcą w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jego prace znajdują się m. in. w Muzeum Narodowym w Warszawie, w Galerii Drezdeńskiej, w Galerii Trietiakowskiej i w Ermitażu.

Mieszkanie pełne duchów
Rozmowa z Jolantą Lothe – aktorką, współtwórczynią – razem z Piotrem Lachmanem – Video teatru „Poza”.

-Jak długo jest Pani związana z Ochotą?
Od 1961 roku mieszkam w Alei Niepodległości, w starej przedwojennej kamienicy graniczącej z domami należącymi do Kolonii Staszica.
-Urodziła się Pani w Warszawie?
Urodziłam się w Wilnie, którego prawie wcale nie pamiętam. Tam straciłam ojca. Został rozstrzelany w 1943 roku jako jeden z 10 zakładników inteligentów w Ponarach – niedaleko Wilna.
Moja mama – Wanda Lothe-Stanisławska, była aktorką i przed wojną często zmieniała miejsca pracy. Teatr za teatrem: Toruń, Olsztyn, Kraków, Bielsko i całe wybrzeże. W swoim czasie była znaną aktorką Trójmiasta.
A mieszkanie warszawskie, w którym mieszkam od ponad 40 lat należało do rodziny mojej babci, czyli matki mojej mamy. I to było mieszkanie, które ja poznałam dopiero przyjeżdżając do Warszawy na egzaminy do Szkoły Teatralnej.
-Kto tutaj wtedy mieszkał?
Oprócz moich dziadków i cioci, którzy mieszkali tu już przed wojną (dziadek był adwokatem, te domy zamieszkiwała sama palestra,) w latach 40-tych dokwaterowano różnych sublokatorów, których trudno było się później pozbyć. W pokoju mojej córki przez wiele lat razem z nami mieszkała osoba, bardzo dziwna, trudna i nieprzyjemna. Nie cierpiała mnie i mojej mamy. Uważała widocznie, że artystki to muszą być jakieś wszetecznice.

Salon w którym teraz siedzimy (wszystkie pokoje są w amfiladzie) był cały czas zamknięty, bo w nim z kolei mieszkała moja ciocia. Nazywała się Grabałęcka i była żoną przedwojennego wiceprezydenta Warszawy, który po wojnie emigrował do Londynu.
To mieszkanie jest pełne duchów…
-Jak wyglądało wtedy to mieszkanie? Czy też było takie piękne, pełne starych mebli i obrazów?
Było bardzo zaniedbane. To były trudne lata, nie przywiązywaliśmy wtedy wagi do pieniędzy i mimo to cudownie nam się żyło. Nie mieliśmy żadnych ciekawych sprzętów, mebli, na ścianach zawieszone miałam maty cepeliowskie – to co można było wtedy dostać. Natomiast piec kuchenny mieliśmy piękny – jak na wsi, z fajerkami.

Ten dom i to mieszkanie, wydawało mi się zawsze niezwykle tajemnicze…
18 lat temu poznaliśmy z Piotrem Lachmanem (moim partnerem artystycznym i życiowym) pana Władysława Szpilmana – chcieliśmy robić z nim spektakl. Zaprzyjaźniliśmy się wszyscy bardzo i pewnego dnia zaprosiliśmy go do siebie, do domu.
Okazało się, że w roku on ukrywał się własnie w tym domu, na tej klatce i najprawdopodobniej z naszego mieszkania przemieszczał się na strych i tutaj miało miejsce spotkanie pana Władysława z oficerem niemieckim Wilmem Hosenfeldem.
Szpilman opowiedział nam wtedy całą histori ęswojego życia wojennego, oglądał dokładnie kuchnię i spiżarnię. Historia tego domu jest bardzo dramatyczna, tu rozstrzelano w 1942 roku prawie wszystkich mieszkańców z naszej klatki i dwóch sąsiednich. Od strony podwórka ściana domu jest cały czas podziurawiona śladami po kulach.

– Co zmieniło się w polu Pani widzenia przez te wszystkie lata?
Kiedyś jeździłam trolejbusem stąd do Szkoły Teatralnej na Miodową. Przed oknami była ogromna ilość drzew, dzikie wino pięło się po moim balkonie, później, gdy Aleje zaczęły być coraz bardziej hałaśliwą ulicą, pełną kurzu i smogu, musiałam je z bólem serca ściąć… Bardzo czuję się związana z Polami Mokotowskimi, które zmieniły się na korzyść i na niekorzyść. Dla ludzi, którzy lubią spędzać czas wesoło, w większym towarzystwie, przy piwie – teraz jest na pewno lepiej, ciekawiej i bezpieczniej. Ja jednak na Pola już nie chodzę ani w sobotę, ani w niedzielę, bo przewijają się tam jarmarczne tłumy i to mi nie odpowiada.
-Najbliższe ulubione zakątki? Miejsca magiczne?
Najbliższe uliczki Kolonii Staszica: Langiewicza, willowy fragment Filtrowej, od lat z bólem serca obserwuję jak coraz bardziej niszczeje piękny dworek na Langiewicza i myślę, że on się już nigdy nie podniesie: jest zagrzybiony, mieszkają tam alkoholicy i nikt nie chce się nim zająć.
Bardzo lubię też skwer przy ulicy Ładysława. Z przedszkolem, które tam się znajduje i do którego chodziła moja córka, mam zabawne wspomnienie: gdy odprowadzałam tam Paulę po raz pierwszy, krzyczała wniebogłosy: „Mamo, daruj mi życie!”, a mijani ludzie przypatrywali nam się z niepokojem.
-Gdzie Pani najchętniej robi zakupy? Jakie sklepy w najbliższej okolicy mogłaby Pani polecić?
Pod tym względem jest fatalnie! Powoli znikają albo przenoszą się dalej wszystkie nasze ulubione sklepy, które istniały tu od dziesięcioleci. Tam, gdzie od pradziejów był sklep warzywny pani Grażyny Pyziak, ostatnio był punkt zupełnie absurdalny: kwiaciarnia wysyłkowa, teraz jest tam galeria ubrań. Tam gdzie przez lata była drogeria – bardzo potrzebny punkt, teraz jest sklep: „Cuda świata” – można się uśmiać… Tak podniesiono czynsze, że ci ludzi nie mogli sobie pozwolić na dalszą pracę w tym miejscu, bo nigdy by nie zdołali utrzymać tych sklepów… To jest oburzające!
Rozmawiała Joanna Rolińska

Grójecka 75
Nieustannie otwierane ciężkie dwuskrzydłowe drzwi.
Powyżej okno w formie „wolego oka”, na którego oprawie wspierają się dwie półnagie postacie – kobieta i mężczyzna. Każde z nich jedną ręką podtrzymuje ponad otworem odwrócony trójkąt (być może niegdyś znak firmowy) umieszczony na tle florystycznej dekoracji.
Z wejścia frontowego wchodzimy w dwudzielną sień. Schody z różowego lastryka prowadzą nas na parter lub do suteren (na przykład do Oczka, gdzie możemy napić się kawy, obejrzeć zdjęcia wystawione w Galerii Podróżnika, a niekiedy na żywo posłuchać dobrej muzyki).
Odgłosy koncertów zespołów muzycznych, zajęć szkoły wokalnej im. Jerzego Wasowskiego (już imię patrona każe nam się choć na chwilę zatrzymać) budują dzisiejszą atmosferę budynku.
Lecz to nie dźwięki zwabiłyby nas tutaj w latach dwudziestych zeszłego wieku. Pod ten adres trafilibyśmy raczej podążając za gęstą i ciężką wonią destylatów…
Ale chwileczkę, wszystko po kolei…

ZRZESZENIE CECHMISTRZÓW BUDOWLANYCH
W początkach XX wieku energicznie przystąpiono do zabudowy tej części Ochoty – świeżo włączonej w obręb miasta. W tym samym czasie powstało Zrzeszenie Cechmistrzów Budowlanych.
Właściciele Spółki postanowili z rozmachem zaistnieć na rynku, a przy okazji zareklamować firmę własną efektowną siedzibą. Stąd w roku 1922 przy Grójeckiej wzniesiono budynek, poprzedzony początkowo przedogródkiem.
Konsekwentnie realizowano go w stylu dworkowym, niezwykle popularnym w owych czasach na obrzeżach Warszawy (miedzy innymi na Mokotowie i Żoliborzu). Była to główna część zespołu zabudowań. Pozostałe – niezachowane – rozciągały się na tyłach, wzdłuż granic posesji, obejmującej także sąsiednią działkę nr. 77.
Ambitne przedsięwzięcie zrzeszenia – budowa osiedli robotniczych Radomskiej Wytwórni Broni i Portu Wojennego na Oksywiu – spaliły na panewce. Ze względu na trudności finansowe spółka zmuszona była wycofać się z zamówień. Pod młotek poszedł także dom przy Grójeckiej. W 1924 roku, tytułem zwrotu udziałów, przejęli go inżynierowie – akcjonariusze, tworząc Biuro Budowlane Lubińskiego i Jaskulskiego.

PERFUMERIA L.T. PIVER
W drugiej połowie lat XX-tych, jeszcze przed Wielkim Kryzysem Polska coraz szerzej otwierała się na zachodnie nowinki, wpływy i zagranicznych inwestorów. Warszawa – jako Paryż Wschodu – przyciągała francuski przemysł kosmetyczny. Znane paryskie firmy, takie jak Ravis, Bourjois, Brocard, Gilot, Ronel czy Cedib otwierały tu swoje oddziały. W 1928 roku warszawską filię założyła także paryska perfumeria L.T.Piver.
Rozbudowana siedziba przy Grójeckiej – wraz z obszernym zapleczem magazynowym i rezerwowym terenem, sięgającym aż do późniejszej ul. Wolnej Wszechnicy, spełniała wymogi firmy.
W budynku frontowym umieszczono biura i laboratoria, zaś na zapleczu wyrabiano i pakowano mydła toaletowe i wody kwiatowe. Wielkie kadzie pełne oleistych wywarów wabiły gęstą wonią destylatów i olejów eterycznych. Ponoć efektem działalności firmy były średniej klasy perfumy. Dobrą passę firmy przerwała II wojna światowa. Perfumeria istniała do roku 1944, podczas okupacji funkcjonując pod przymusowym zarządem niemieckim jako “przedsiębiorstwo nieprzyjacielskie”.
Budynek, w którym mieszano składniki zapachowe, jeszcze długo po wojnie mieszkańcy Ochoty nazywali “synergią”.

WARSZAWSKA SPÓŁDZIELNIA OGRODNICZA
W r. 1947 pełnomocnik L.T. Piver odsprzedał budynki Warszawskiej Spółdzielni Ogrodniczej. Niewielka odległość, jaka dzieliła je od tradycyjnych upraw ogrodniczych na Ochocie, Rakowcu i Okęciu, sprawiła, że warto było zainwestować 4.500.000,- złotych w odbudowę i przebudowę obiektów, zgodnie z potrzebami branży. Późniejszy rozwój budownictwa mieszkaniowego i usługowego na Ochocie skutkował odbieraniem WSO fragmentów posesji, które władze miejskie przekazywały nowym użytkownikom. Zlikwidowano magazyny i garaże. Na gruntach dawnych ogrodów powstawały osiedla mieszkaniowe. Zawężała się skala działalności ochockiego warzywnictwa.

W 1984 roku budynek zaczął pełnić rolę ośrodka kultury.
A TERAZ … Zarękawki i białe laboratoryjne fartuchy zamieniły się w kostiumy tancerzy; odgłosy destylacji i jednostajny szum biura przeszły w muzykę koncertów, śpiewy uczniów szkoły wokalnej i nieśmiałe wprawki gitarowe.
Justyna Józefowicz

Jedna myśl nt. „Stara Warszawa

  1. Ryszard Olejniczak

    „Budynek, w którym mieszano składniki zapachowe, jeszcze długo po wojnie mieszkańcy Ochoty nazywali “synergią”.”
    To pomyłka. Z podwórkiem (właściwie bardziej ogródkiem) położonym za istniejącym do dziś budynkiem LT Piver, od strony zachodniej, sąsiadował teren firmy „Synergia” – hurtowni zajmującej się przepakowywaniem i dystrybucją leków. LT Piver i Synergia poza rozgraniczającym płotem nie miały ze sobą nic wspólnego. Różniły się natomiast zapachami. Perfumeria oczywiście pachniała a „Synergia” paskudnie śmierdziała, gdyż przepakowywano tam głównie leki w ampułkach, które często się tłukły. Właściciel LT Piver stosunkowo rzadko przyjeżdżał do Warszawy, więc firmą na bieżąco kierowała Pani Kornatowska. Magazynierem był brat mojego dziadka – Wojciech Michowski. Przy mieszaniu kompozycji kosmetyków (perfumy i pudry) pracowała moja matka Jadwiga Olejniczak (z d. Michowska). Większość personelu mieszkała na miejscu (produkcja była prowadzona w suterynach, wyżej były lokale mieszkalne). Przesympatycznym dozorcą był pan Wąs. Wiem bo urodziłem się pod tym adresem 9 kwietnia 1938r. ( w nie istniejącej od 1944 r oficynie położonej przy wschodniej granicy ogródka). Mieszkałem tam z rodzicami do lipca 1944.

    Odpowiedz

Skomentuj Ryszard Olejniczak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *